KPWZ - Movie Zone - Assault on Precinct 13
SS-NG #34 wrzesień 2005
45






Krzysztof "Kosynier" Kosiecki
    W historii kina powstało wiele zaprawdę dobrych pozycji, część z nich doczekała się nawet kontynuacji czy remaków. Tak tez było i w tym wypadku. Nie będę was okłamywać, więc musicie mi uwierzyć, że redaktor to także człowiek, który nie wie wszystkiego i tak też w tym wypadku pierwszej wersji z przed lat nie widziałem. Jednak nie powinno mi to przeszkodzić w stworzeniu satysfakcjonującej recenzji. W zasadzie to zastanawiam się, dlaczego mowa tu w ogóle o odgrzewaniu starego pomysłu, przecież wszystko, na czym zaczepimy swoje oczy jest wręcz gorące... używane nieprzerwanie przez ostatnie trzy czy cztery dekady. Chociaż z drugiej strony to, jeśli się nad tym zastanowić to można to uznać za wycinankę z pożółkłego scenariusza, bo dziur tu jest prawie tyle, co w ostatnim budżecie naszego rządu. Tak, więc miłej lektury.
W jeden z ostatnich dni grudnia na jednej z ostatnich ławek w pełnym ludzi kościele spotkają się dwaj osobnicy, którzy w żadnym calu nie pasują do otaczającego ich tłumu. No, bo jak twardy mafiozo i policyjny szpicel mogą pasować do tradycyjnych gości wspomnianego przybytku. Po wymianie kilku krótkich, i w tym momencie niezrozumiałych zdań, mafiozo zabija policjanta w samoobronie!? Chwile potem zostaje schwytany przez mundurowych podczas próby ucieczki. Taką oto scenę rodzajową ujrzy oko każdego pragnącego zobaczyć początek filmu „ASSAULT ON PRECINT 13”. Wspomniany mafiozo to pewny siebie i bezwzględny szef czarnoskórego gangu noszący imię Marion Bishop (Laurence Fishburne), którego transport z komisariatu do lokalnego więzienia w sylwestrową noc w skutek ciężkiej pogody musi się zatrzymać w tytułowym posterunku. Jest to nic więcej jak stara rozlatująca się rudera będącą w trakcie zamykania z minimalną załogą. Dowódcą tego zdezelowanego budynku jest Jake Roenick (Ethan Hawke), wypalony, chowający się za biurkiem, glina, którego trzy osobowy odział antynarkotykowy został wybity pół roku wcześnie podczas jednej z akcji. Te dwa bieguny osobowości zostają umieszczone w jednym budynku i pewno nawet nie zamieniliby ze sobą zdania gdyby ktoś nie zaczął... atakować posterunek....


  Ups...chyba sie zesrałem.

Koncepcja, wokół której zbudowano cały scenariusz jest idea sił dobra i zła, bandytów i policjantów, którzy chcąc nie chcąc, muszą zjednoczyć siły w walce ze wspólny wrogiem. Nie bez powodu skupiłem się na opisie jedynie „przywódców” obu grup, jako, że to właśnie na tej wspomnianej dwójce ogniskuje się cała akcja. Rozwija się ona stopniowo, po dość długim wprowadzeniu, którego jedynym celem jest dokładne opisanie wszystkich postaci, które cokolwiek znaczą dla fabuły wchodzimy w etap powoli narastającego napięcia. Zarówno wszyscy znajdujący się wewnątrz posterunku jak i napastnicy wiedzą, że oblężenie skończy się o świcie, gdy przybędzie eskorta po więźniów. Zaczyna się niewinnie od zagłuszeń w radiu i szwankujących telefonów komórkowych pojawiających się na równi z pierwszymi wrogami próbującymi wślizgnąć się po cichu na tyły komisariatu mając tylko kominiarki i pistolety jednostrzałowe a kończy na scenach z takich filmów jak „RAMBO” czy choćby „SĘDZIA DREDD”. Czyli otwartej wojny z użyciem ciężkiego sprzętu i broni, która oficjalnie nie została jeszcze nawet wynaleziona.


  ===awaria opisu===

W dziewięciu przypadkach na, dziesięć gdy coś nie wychodzi to dobry, mający potencjał pomysł jest psuty przez niedopatrzenia. Głównym obiektem zainteresowań mało znanego reżysera Jean-François Richeta stała się płaszczyzna psychologiczna przy przesunięciu na boczny tor wszystkich innych aspektów kina akcji. W efekcie wszystko wskazuje na to, że realizacja wszelakich scen walki spadła na barki speców od efektów specjalnych. Co prawda z zadania wywiązali się oni znakomicie, jeśli coś ma wylecieć w powietrze to wylatuje naprawdę efektownie a poszczególne ujęcia wychodzą doskonale zarówno od strony graficznej jak i realistyczności. Jednak dobrze wychodzą tylko, jeśli się je analizuje osobno. Nikt się specjalnie nie postarał, aby posklejać je razem do kupy. W efekcie ogólny obraz ukazuje nam zwykłych szarych zabijaków, no może z wyjątkiem Fishburna, którzy strzelnice widują raz do roku a jakoś udaje im się pokonać dwa razy liczniejszą elitę komandosów. Jak się dobrze przyjrzycie to znajdziecie trochę detali, które po prostu nie mają logicznego sensu; np dlaczego najpierw wszyscy chowają się za czym popadnie i spuszczają żaluzje w obawie przed snajperami a chwile potem spokojne przechadzają się przed odsłoniętymi oknami?